Odbicia

Cykliczny stukot moich butów na obcasie zagłusza ciszę jaka panuje na ulicy. Szpilki obcierają mnie boleśnie, nie wiem po co jeszcze je noszę. Mam na sobie czarną, podwijającą się sukienkę, którą co kilka kroków opuszczam do dołu. Sztuczne kolczyki palą mnie w uszy, w ustach czuję smak krwi z rozgryzionej wargi.
Za rękę trzyma mnie jakiś chłopak, ma chłodną, miękką dłoń, jego włosy na ramieniu drażniąco mnie łaskoczą. To chyba ten, którego od kilku mięsiecy nazywam swoim chłopakiem.
Roześmiani przechodnie zerkają na mnie przelotnie, jakaś blondynka w pośpiechu zawadza o mnie swoją torebką, odwraca się, spogląda i unosi rękę w geście przeprosin. Ma dwukolorowe oczy. Wokół wcale nie jest cicho, panuje zgiełk typowy dla piątkowego wieczoru w centrum miasta. Jestem na niego głucha.
Naprzemiennie owiewa mnie zapach tlących się papierosów, tanich perfum i egzotycznych potraw z knajp które mijamy.
W końcu skręcamy, przechodzę przez jakąś uliczkę, idę po schodach w dół. W środku klubu jest tłoczno i duszno. Niebieskie światełka są jedyną illuminacją jaka rozświetla ciemność. Czuję się dziwnie odsłonięta. Ulice mają to do siebie, że przechodnie pozostają na nich na zawsze anonimowi, nie mają twarzy ani imion, są częścią przypadkowej społeczności, nic nieznaczącym elementem.
Teraz podchodzę do baru przeciskając się przez tłum. Przypadkowo popycham brunetkę w czerwonej sukience, a ta cmoka na mnie z dezaprobatą. Nie mam siły wdawać się w awantury, idę dalej.
Kiedy przychodzi moja kolej na zamówienie, proszę o whisky z colą.
- Jaką whisky?- pyta barman.
Nie wiem,nie znam się na alkoholu.
- Proszę coś dla mnie wybrać, coś co pan poleca- mówię i serwuję mu jeden z moich wymuszonych uśmiechów.
Barman ma niebieskie świdrujące oczy, rozchyla piękne białe zęby w uśmiechu i podaje mi szklaneczkę z lodem.
- I jak?- pyta.
- Pyszne, świetny wybór-kłamię bo ciemny płyn piecze mnie w gardło i ciężko osiada w żołądku. Wypijam go kilkoma łykami.
W głośnikach rozbrzmiewa Depeche Mode.
„This is the last time (…)” śpiewa wokalista, jakby drwiąco. Jego głos zdaje się wiercić mi dziurę w głowie, mam wrażenie, że krzyczy mi do ucha, wbija w niego szpilki. Klnę cicho pod nosem.
Gdzieś zgubiłam swojego chłopaka, stoję sama pod ścianą i popijam drugą szklankę whisky. Zaczynam się zastanawiać jak to się stało, że zostaliśmy parą. To znaczy, dobrze wiem jak to się stało. Poznaliśmy się na poczcie, nie to jednak mam na myśli. Nie potrafię określić kiedy zdążyłam rozwinąć tę relację, otworzyć się na kogoś nowego. Czasem mam wrażenie, że moje życie toczy się obok mnie, a ja jestem jedynie niezbyt uważnym obserwatorem. W każdym razie, pierwszy raz zobaczyłam go własnie tam. Był drugi kwietnia, niedoszła, trzecia rocznica mojego nieistniejącego już związku. Za tydzień miałam zadebiutować jako pianistka i kompozytorka na uroczystości organizowanej przez moją uczelnię, to miał być wyjątkowy dzień, dlatego wysyłałam pięknie zapakowane zaproszenia do najbliższych osób tradycyjną, niewirtualną metodą. 
Pogrążona w myślach naklejałam znaczki kiedy wysoki brunet poprosił mnie o pożyczenie telefonu. Rzuciłam niezbyt udanym żartem i podałam mu komórkę, on kurtuazyjnie się zaśmiał ale pociągnął rozmowę. Gdy wychodziłam z budynku i przystanęłam koło skrzynki na listy miałam już jego numer.
Wracam myślami do teraźniejszości. Czas mija, a ja czekam na coś, bliżej nieokreślone wydarzenie, które wyrwie mnie z rutyny tańczenia z nieznajomymi i obojętnego słuchania komplementów. Picia drinków i wdychania mieszanki potu tłumu na parkiecie.
Zmęczona idę do toalety i patrzę w lustro. Mam jasne, lekko szkliste oczy, bordowa szminka, na wpół zmazana, przypomina mi o kończącym się lecie. Szybko ją poprawiam.


Patrząc na swoje odbicie jestem zdziwiona. Nie widzę cię w nim, jestem tylko ja. Ponownie się przyglądam:oczy, usta, szyja, ramiona. Podejrzliwie wpatruję się w źrenice ale one śmieją się do mnie, głos wydobywający się z ust nie jest twój, jest mój.
A więc wszystko w porządku, wszystko dobrze, zapewniam sama siebie.
Wychodząc z toalety jestem już prawie opanowana, nawet lekko rozbawiona własną naiwnością. Ale wtedy podłoga rozmywa mi się pod nogami, kolana stają się miękkie, czuję mdlącą gulę w gardle. To nie alkohol, to Ty stoisz pod ścianą i palisz papierosa. Nie widzisz mnie, śledzisz wzrokiem jakąś parę. Odrzucam początkowy odruch, by zawrócić i podchodzę. Z pewnością oczekuję czegoś więcej, niż powierzchownego omiecenia wzrokiem i dmuchnięcia w twarz dymem. Gryząca woń palącego się tytoniu wdziera mi się do płuc ale tylko ją połykam, wciąż i wciąż, mimo że pali moje gardło i oczy mi łzawią. Przywykłam.
Masz ciemne oczy, czasem jednak wydają mi się jaśniejsze, na przykład wtedy kiedy śmiejesz się z moich głupich żartów, albo gdy opowiadasz mi o tych wszystkich książkach, których nie zdążyłam przeczytać.
Kiedy się ruszasz dławi mnie zapach twoich słodkich perfum, twój dotyk, miękki i delikatny pozostawia bolące otarcia na mojej skórze. Zaczęłam już nawet naklejać plastry ale wciąż się odklejają, może pod wpływem wilgoci, bo ciągle się pocę kiedy cię widzę.
Kiedy patrzysz mi w oczy czuje się naga, wiem, że widzisz wszystko w mojej twarzy, wiem, że widzisz swoje odbicie.
Mrugam nerwowo głupio się łudząc, że to mnie zasłoni, słyszę jak do mnie mówisz ale to tylko bełkot, twoje usta wyginają się, jakby coś utkwiło ci między zębami, kąciki ust lekko drgają, marszczysz ten wąski odcinek czoła miedzy brwiami. Mimo, że nie słyszę wyrazów to wiem co mówisz, widziałam tę minę za każdym razem. Niesamowite jak dobrze cię znam, a jednak wciąż naiwnie czekam aż weźmiesz chusteczkę i wyjmiesz z ust kawałek przeszkadzającego jedzenia, jak roześmiejesz się i rozluźnisz napięte czoło.
Teraz już wiem, że to moja domena. Śmieję się sztucznie, odgarniam przesiąkłe papierosowym dymem włosy, a twoja twarz mieni się kolorami i przybiera różne kształty. Czas mija szybko, tłum się przerzedza, aż w końcu na parkiecie zostają ostatnie, ospałe pary. Na kanapie śpi jakiś młody chłopak, ochroniarz znudzonym wzrokiem omiata pomieszczenie i na chwile zatrzymuje wzrok na moich skrzyżowanych ramionach. Miarowo cichnie rytm muzyki, leci stary kawałek New Order, który tak uwielbiam.Widzę mgliste sylwetki, czuję twój gorzko-słodki oddech. Smakujesz jak te wszystkie noce i dnie, o których marzyłam, które się wydarzyły, a jednak są fikcją. Smakujesz jak wkurwiający zbieg okoliczności, na przykład w kółko przewracany przedmiot, którego nadal nie chce ci się przestawić. Smakujesz jak gorycz ostatnich słów książki, której nie chcesz jeszcze kończyć.
Na zewnątrz jest nieprzyjemnie jasno, ogarnia mnie nierealistyczne uczucie, że noc i dzień nigdy nie istniały, że zlały się w jedną, niewyraźną masę.
Wracając do domu dalej cisną mnie buty, nic się nie zmieniło.

Komentarze

  1. Super:) Bardzo ciekawie napisane. Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie trochę średnie i wkurza brak spacji po przecinkach, chyba że to jakiś zabieg literacki to się nie znam. Pozdro Blondynko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za uwagę! Postaram się pilnować błędów.

      Usuń
  3. Strasznie mnie przeraża przenikliwość Twoich zdań. Te krótkie historie przedstawiają prawdziwy kunszt artystyczny. Jesteś magiczną, wyzwoloną czarodziejką słów. Nie jest to sztampa, bynajmniej, daleko temu od niej. Róża zwiędła i chuj.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz