Cienie

Ze snu wyrwało mnie gwałtowne szarpnięcie i uderzyłem głową o ścianę. 
Kurwa.
Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu napastnika ale szybko uświadamiam sobie, że to tylko ja.
Znowu śniły mi się ptaki. Zawsze próbują dziobać mnie w twarz, a ja stoję nieruchomo pozwalając im na tortury, ten koszmar nawiedza mnie coraz częściej. Boże, myślę i karcę siebie za wczorajszą noc, jednocześnie osłaniając oczy od coraz intensywniejszego promienia słońca, który przedziera się przez zasłonę do pokoju, tak jakby ktokolwiek go tu sobie życzył. Jak zwykle przesadziłem. Na języku wciąż czuję gorzkawy smak alkoholu i tytoniu, który potwierdza moją wczorajszą obecność na imprezie. Zaczynają powracać zamglone wspomnienia; zaczęliśmy wieczór w mojej wynajmowanej kawalerce, dowodzą temu wszędzie porozrzucane, puste butelki, potem przenieśliśmy się do baru i nad Wisłę. Zmuszam się do wstania z łóżka, mimo że każda, najmniejsza część mojego ciała się buntuje. Śmierdzę, nie mogę tego dłużej ignorować. Jest to dość przykra mieszanka wódki, potu i ogórków kiszonych, którą ostatnio przesiąkłem i żaden prysznic zdaje się nie pomagać. Wstając kręci mi się w głowie, potykam się o jedną z butelek i w ostatniej chwili chwytam krawędź biurka, by odzyskać równowagę. Głowę rozsadza mi od środka dziwne ciśnienie, przypomina mi uczucie nurkowania w basenie o pięciu metrach głębokości. W uszach słyszę pisk, ledwo przełykam ślinę, bo dam sobie rękę uciąć, że ktoś wsadził mi papier ścierny do gardła w nocy. Ciecz wypływająca ze słuchawki prysznicowej jest cudownie zimna, z braku sił siadam w wannie i pozwalam jej zalać moje włosy i twarz, wypełnić uszy i usta. Od kiedy pamiętam woda przynosiła mi ukojenie. Lata treningów na basenie były dla mnie zarówno mordercze jak i odprężające, pozwalały nie myśleć o niczym. Woda więziła mnie i wyzwalała, przez co miałem wrażenie, że sprawuje nade mną pewnego rodzaju władzę. Siedząc na dnie prysznica, nagi, słaby i żałosny nie mogę uwierzyć kim się ostatnio stałem. Pamiętam dawnego, ambitnego siebie i zadowolenie z tego co sobą reprezentuję. Teraz, mimo że rzadko to przyznaję, żyję w obłudzie, którą wykreowałem żeby maskować to w jak drastyczny sposób spadły moje oczekiwania wobec czegokolwiek. Notorycznie marnuję czas, a przecież to na nim tak mi zależało... Jestem swoim własnym cieniem. 
Z pozoru odpowiada mi taki tryb życia, sporo imprez, nowi znajomi, weekendowa praca w pobliskiej kawiarni z wysokimi napiwkami, tak aby w kolejnym tygodniu wydać ją całą, co do grosza, na moje pijackie eskapady. Z jednej strony to przynosi mi ulgę, chwilowe, może złudne, poczucie wolności, szczęścia. Ale dni zlewają się ze sobą, nie potrafię ich już rozróżniać, nie wiem kiedy mija czas, a z nim moje dotychczasowe plany i ambicje. 
Ale czy nie tego chciałem? Wychodzić ze znajomymi, jeździć nocami samochodem po Warszawie i oglądać nocne życie zza szyby? Zakręcam kran i staję przed lustrem. Widzę karykaturę siebie; przekrwione, szare oczy, nieogoloną od tygodnia brodę.  Do tego znowu przytyłem. Tak naprawdę jestem przystojny, a przynajmniej tak słyszałem. Mam włosy w kolorze ciemnego bursztynu, ostry zarys szczęki, a gdy się śmieję moje policzki ozdabiają dołeczki ale prawdę mówiąc dawno już nie widziałem swojego szczerego uśmiechu. Patrzę na zegarek, jest czternasta, znowu przespałem wykłady. Ale to nic, prawda? Idę się napić. W kuchni jest burdel ale zajmę się tym później. Nalewam wodę, łykam apap i wlokę się z powrotem do łóżka. Zasypiam w nadziei, że tym razem moja głowa nie ucierpi. 

Gdy dzwoni telefon jestem w szoku. Dźwięk melodii miesza się ze snem i widzę wielkiego kruka śpiewającego nad moim uchem. Mija parę sekund zanim otwieram oczy i odnajduję się w sytuacji. Zerkam na wyświetlacz - dzwoni Lena, laska z którą ostatnio się spotykam. 
- No hej, co się nie odzywasz? - wyczuwam w jej tonie delikatną, usilnie maskowaną, aczkolwiek wyczuwalną dla mnie,obrażoną nutę.
- Spałem - odpowiadam zgodnie z prawdą. W słuchawce zapada cisza, sugeruję spotkanie wieczorem, bo wiem, że tego oczekuje. Ona jeszcze próbuje ciągnąć konwersację ale w końcu przystaje na moją propozycję i rozmowa dobiega końca. Nie wiem kiedy stałem się taki zimny. 
Z początku poznanie Leny obudziło we mnie dawno pogrzebaną zdolność do uczuć, odnalazłem w niej przeciwieństwo tego, od czego uciekałem. Jest wyrozumiała, potrafi rozwiązywać problemy ugodowo i szanuje moją prywatność. Jej długie włosy rozlewają się idealną, jasną kaskadą na ramionach, a charakterystyczne, dwukolorowe oczy, jedno niebieskie, drugie zielone zdają się prześwietlać na wskroś. Do tego ma w sobie klasę, coś w rodzaju wyrafinowania, dystansu, który tak intryguje.
Jednym słowem z tego mogłoby być coś poważnego. 
Mogłoby, gdyby mi się chciało.
Zakładam szarą koszulkę, która opina mi się na bicepsach, spryskuję szyję wodą kolońską i kiedy kończę myć zęby ona już dzwoni do drzwi. Owiewa mnie zapach jej tropikalnych perfum, długie do pasa blond włosy zalewają moją twarz, smakuje porzeczkową gumą do żucia, której nienawidzę. Mija godzina, Lena mówi, że jest spóźniona na spotkanie, pospiesznie się ubiera, pakuje swoje rzeczy i wychodzi. Czuję się nieco rozdrażniony własnym towarzystwem więc wybieram numery, jeden po drugim, w nadziei, że wyjdę ze znajomymi.
- Dziś odpada stary - słyszę w słuchawce.
- Nie mało ci po wczorajszym? - przewracam oczami. Koledzy, na dobre i na złe, nie tak?- mówię ironicznie, chyba na głos. Już od jakiegoś czasu ciężko mi rozpoznać własny, zachrypnięty wokal. 
Wychodzę na ulicę, jest rześko, delikatny deszczyk opada na moje ramiona gdy odpalam papierosa.
Nogi instynktownie prowadzą mnie do klubu, w którym kiedyś bywaliśmy. Teraz to dosyć obskurne miejsce, woń na zewnątrz przywodzi mi na myśl urynę, prowadzą do niego kręte schody. Barmani mnie kojarzą, dlatego skinieniem głowy witam się Damianem, niebieskookim menadżerem i podchodzę bez kolejki. Zamawiam coś i przystaję koło stołu pod ścianą, tuż przy damskiej toalecie. Wychodzą z niej dwie brunetki w czerwonych sukienkach. Ze znudzenia śledzę je wzrokiem aż giną na parkiecie i wtedy uderza mnie fala znajomego zapachu, połączenie fiołków, wanilii i piżmu. Nie muszę się odwracać żeby mieć pewność, że to ona, jednak i tak to robię. Widzę ją, podchodzi.
Zwykle pomijam takie szczegóły ale zauważam, że przefarbowała włosy i ma nową, chyba czerwoną szminkę. Chłonę jej obraz przez kilka sekund spod przymkniętych powiek, potem odwracam wzrok i wypuszczam dym z płuc. Ile jej nie widziałem? Długo. Pamiętam ostatni raz, to powracające wspomnienie żłobi w moim stwardniałym jak skała sercu.
Myślałem, że wszystko skończy się jedną z tych szaleńczych awantur ale ona po prostu stała i patrzyła na mnie niewidzącym wzrokiem. W jej oczach dostrzegłem coś, czego wcześniej nie widziałem: rezygnację. 
Kiedy byliśmy razem nie mogłem za nią nadążyć, wciąż miała nowe pomysły, wszystko przeżywała mocniej. Wciąż pragnęła od życia więcej, gdy się śmiała była tak autentyczna, tak uzależniająca, miałem wrażenie, że słyszy ją cały świat. Gdy płakała jej wielkie turkusowe oczy przypominały wzburzony ocean. Wystarczyło, że na mnie spojrzała, a ja wiedziałem, że nigdy nie wątpi w naszą wzajemną przynależność. Kochała bardziej niż była w stanie wytrzymać. Zawsze chciała brać garściami,
była chciwa, zupełnie jak ja.
To właśnie chciwość nas zgubiła.


Stoimy w odległości, która niemal pozwala byśmy się o siebie ocierali, wspomnienie aksamitnej skóry sprawia, że pragnę poczuć ją na swoim ciele ale jakaś wibracja odpycha mnie od niej jak prąd. 
Czasem mi się śni, ma karmelową od opalenizny skórę i leży na trawie. Innym razem gra na fortepianie a ja przyglądam jej się z widowni. Ale zdarza się też, że płacze, patrzy na mnie nieobecnie jakby szukała we mnie kogoś innego albo wściekle trzaska drzwiami, a ja chce za nią biec ale nie mogę się ruszyć. Myśli o niej dopadają mnie w różnych momentach, czasem gdy bywam w miejscach, do których chodziliśmy albo słysząc piosenki, które nuciła, niekiedy łapię się na tym, że powtarzam jej słowa, że zawsze wącham torebki herbaty zanim wrzucę je do kubka. Przejąłem wiele z jej nawyków, choć rzadko zwracam na to uwagę. 
Niezaprzeczalne ślady jej obecności są jak cienie.
Mimo, że zażarcie usiłuję się od nich uwolnić, pogrzebać szczątki łączącej nas więzi, one czają się na każdym kroku i podążają za mną, gdziekolwiek się udam.
To nagłe spotkanie wprawiło mnie w osłupienie i delikatnie drżą mi ramiona, jednak nie daję tego po sobie poznać. Stoi tak blisko, że oddychamy tym samym powietrzem, jest dziwnie wysoka, wyższa niż zapamiętałem, prawie dorównuje mi wzrostem.
Próbuję czytać z jej oczu i równocześnie powiedzieć coś moimi. Coś czego nigdy nie powiedziałem, coś o czym zapomniałem albo nie było czasu, coś co krzyczałem w koszmarach nocnych i coś o czym myślałem całując dziewczyny, na których tak naprawdę mi nie zależało.
Ale jak? Jak mam to teraz zrobić?
Nasze spojrzenia się krzyżują, patrzy na mnie w nieodgadniony sposób. Zwykle potrafiłem ją przejrzeć ale coś się zmieniło. Dziewczyna która przede mną stoi jest mi znajoma ale czy to na pewno ona?
Orientuję się,że rozmawiamy tylko dlatego, że widzę poruszające się usta i słyszę głosy gdzieś w oddali. Myślami za to jestem w zupełnie innym miejscu.
To nieproszone wspomnienie wślizgnęło mi się do głowy, niczym poranny snop światła, do pokoju.
Jest piękny kwietniowy dzień, dość ciepły jak na wczesna wiosnę, jadę samochodem i nerwowo zerkam na telefon. Czekam, a z każdą kolejną godziną godzę się z myślą, że to nie żadna pomyłka albo przeoczenie. Ona nie zadzwoni, nie spyta dlaczego mnie nie ma. Ten dzień miał być dla niej przełomowy, specjalny. Ile razy zapewniałem ją o jej talencie, byłem pewien, że nie tylko ja go docenię? Ciepły dzień zastąpiła chłodna, deszczowa noc. Poczułem bolesne ukłucie, a zarazem zawód, gorzką świadomość, że ona naprawdę wymazała mnie z życia, gdy wieczorem oglądałem zdjęcia z koncertu, na który mnie nie zaprosiła.
Zaciągam się dymem i patrzę w jej oczy, są lśniące jakby od łez i przez krótką chwilę wydaje mi się, że widzę własną twarz odbijającą się w nich. Ta chwila mija i zmieszany opuszczam wzrok. Pragnę powiedzieć jak bardzo cieszę się z jej sukcesu, a jak przykro mi, że nie pozwoliła mi w nim uczestniczyć. To pytanie więźnie mi w gardle, marszczę czoło i zaciskam zęby. Jakie to ma teraz znaczenie?
Ona chyba wyczuwa moją konsternację, przez kilka sekund na jej twarzy odbija się ciekawość, a chwilę później rozczarowanie. Głębia jej smutnych oczu w kolorze morskich fal wciąga mnie w bezkresną otchłań. Nie walczę o oddech, nie szarpię się, pozwalam sobie tonąć, iść na dno, a to uczucie zdaje mi się dziwnie znajome. 
Gdy w końcu postanawiam się odezwać przez chwilę słucham jej odpowiedzi ale potem skupiam uwagę na tym jak nerwowo przeczesuje palcami włosy i śmieje się w sposób, którego jeszcze nie słyszałem. 
Dziś w nocy znowu śnią mi się ptaki ale tym razem grają na fortepianie i mówią jej głosem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Odbicia